Słyszę, że stoi za moimi plecami. Mlaska językiem, oblizuje brodę. Ma pewnie upaprane palce, słodkie paznokcie i wszystko co mogło się do nich przykleić czyli kurz, sierść kotów, swoje włosy. Pewnie się uśmiecha, a ja udaję, że jej nie słyszę. Mlask, mlask. Już wiem co to – wczorajszy lizak. Pewnie znalazła go gdzieś pod biurkiem.
– Co robisz? – pyta niezrozumiale, bo ten słodycz językiem powyginany, nadgryziony wykrzywionymi jedynkami.
– Nic ciekawego. Oglądam zdjęcia.
– A jakie zdjęcia?
– A zdjęcia pięknego miasta.
– A jakiego miasta?
Udzielam złych odpowiedzi.
– Największe miasto Portugalii czyli Lizbona.
– Ooo, a gdzie jest Portugalia? To gdzieś za Białymstokiem, tam dalej co się jedzie do puszczy?
– Nie, no coś ty. To państwo położone w Europie Południowej. Bardzo daleko od nas.
– Śmiesznie mówisz: położone, a kto je tam położył?
– Nikt. Po prostu tam jest i koniec.
Mlask, mlask.
– A jak daleko jest do Lezbony? Skodą dojedziemy?
– Nie dojedziemy, bo Skoda jest już za stara. Do Lizbony trzeba polecieć samolotem.
– Samolotem? A małym czy dużym?
– Bardzo dużym.
– Tato, a polecimy do Lezbony razem? A koty weźmiemy? Ja mam nawet torbę na koty. Nikt nie zobaczy. Ciekawe czy w Lezbonie lubią koty? A koty muszą mieć bilety?
To mnie podkusiło z tą Portugalią, mogłem o sporcie poczytać, bym się nie naraził, bym spokojnie poczekał, aż ta druga rozgadana wróci.
– Wydaje mi się, że koty muszą mieć badania, a w ogóle to koty nie latają.
No i się zaczęło.
– A tym samolotem to polecimy wszyscy?
– Nie wiem czy kiedykolwiek polecimy do Portugalii.
– No, ale zdjęcia oglądasz, więc pewnie polecimy. A na tych zdjęciach to nie ma żadnych dzieci. Dzieci też nie ma w Portugalii?
– Są i to takie same jak ty, tylko zadają mniej pytań.
– A jak już będziemy lecieć tym samolotem, to z góry wszystko widać? Będzie widać nasz dom?
– Z góry widać bardzo mało, bo się leci ponad chmurami.
Ugryzłem się w język: chmury, samolot i nie widać ziemi – szykuje się na trudne pytania.
– Wiesz, bo Karolina z przedszkola mówiła, że jak leciała do swojej mamy do Anglii, to widziała morze, miasta i mówiła, że swój dom z ogrodem też widziała.
– Naszego nie zobaczysz. Ja nie wiem czy kiedykolwiek … Wiesz co znaczy słowo kiedykolwiek?
– Eeeeeee to chyba, że niedługo czy jakoś tak. Mama mówi, że jeżeli kiedykolwiek wujek Przemek przyjdzie do nas pijany i z piwem, to go do domu nie wpuści. A wujek zawsze do nas przychodzi i zawsze wchodzi.
– No właśnie, właśnie… Kiedykolwiek to znaczy, że kiedyś, ale w blisko nieokreślonym czasie. Może tak być, że nawet nigdy.
Nie wiem czy wybrnąłem. Już jej nie zagadam pytaniami, bo chyba zna wszystkie odpowiedzi.
– Wiesz muszę to zaplanować, popatrzeć czy mamy wystarczająco dużo pieniędzy i może wtedy, polecimy do Portugalii. I nie mówi się Lezbony tylko Lizbony.
Drapie się po głowie. Przerzuca lizaka w ustach. Coś na mnie szykuje, coś pewnie niezrozumiałego, a ja mogę nie znać odpowiedzi.
– A jeżeli samolot spadnie to co się stanie?
– Nie spadnie. Samoloty ot tak nie spadają. W ogóle to co to za pytanie. Nie masz jakiś lekcji do odrobienia? Co było na angielskim?
– Bo jeżeli spadnie, to się zabijemy?
– Już ci mówiłem, że nie spadnie i nikt nie zginie.
Mlask, mlask.
– Tato, powiem ci jedno, że jeżeli mamy zginąć razem, to musimy zabrać koty!
C.d.n.
Chętnie ponownie udałbym się do Lezbony. Chciałbym znowu zostać uwiedziony przez Glorię lub Św. Justynę 😉
PacaMan mamy bardzo podobne odczuwanie piękna 😉
Też mam słabość do świętych.
Jest Pan dla mnie ogromną inspiracją!
Dziękuję.
Zapraszam do częstych odwiedzin.