Siedem dni i siedem wierszy. Siódmy – koniec.
dzisiaj w sprawie strachu,
bo mi się dzielnice walą w stronę rzeki
bo wybrukowany nurt ulic
zdeptany falą kamieni,
tłoczy się pod kościoły,
i przepełnia wodą dzwony
z zapomnianych placów wypływają
statki z piaskowca,
a poszarpane żagle macew
opuszczają żydowski cmentarz
nawet nie myślę, że nikt po tym nie płacze
odbudowany most nie łączy już brzegów,
wystaje tylko grzbietem przęseł,
i jakby czekał, że pierwsze trzęsienie ziemi
wybawi go od hipotermii
i przez ten ruch w stronę wody,
przez to ciągłe zalewanie piwnic miasta,
mam nieodparte wrażenie,
że gdy tylko zamknę oczy
wszystko stanie się
odmętem,
jednym wirem,
do którego strach będzie skakać
nawet z myślą, że cię to nie zabije