Siedem dni i siedem wierszy. Szósty – hmm…
obawa, że to mnie pokona
jest większa niż to, że tak naprawdę się stanie
ten bełt nocy co łamie się nade mną,
co go palcem wgniatam w oczy
jest zarażony wścieklizną ciszy
i waruje przy mnie
zdrapane z nudów torfowiska skóry
nadają się tylko do podpalenia
podobno mogą płonąć latami
pożądając ugaszenia
podobno nieleczone ogniska zapalne
prowadzą do śmierci
czyli jeszcze więcej obaw
chyba zacznę pisać donosy
atramentem z połówki księżyca
skarga do urzędu snów
żeby wreszcie przestali nadawać
alarm o skażeniu bezsennością
bo ten bełt chłodu
pomieszany z czernią,
ten krystaliczny brak jasności
jest jak śmietnik pełen zepsutych żarówek,
to tam,
w tej pustej bańce szkła
tkwi zimny,
wypalony,
żarnik nocy
obawiam się, że przestrzeń
pozbawiona oparów powietrza
przestaje świecić,
a ja nie umiem jej naprawić