drga we mnie zachwytem,
i słodko pachnie surową częścią powietrza,
prowadzi do szczytu
trzeszczącymi schodami z granitu,
i widzę go w grudach słońca,
w plastrach łąk,
w kwadratach lasów,
w szorstkiej nawierzchni polnych dróg
mam zapieczętowaną nim dłoń,
która dotyka cię po twarzy,
i obejmujemy twoje ramiona razem,
z czułością preparując stanik
wystawiamy cię na chłód
skrócony o jasny dzień
pasuje do każdych okien,
i obserwuje,
i rzuca długi cień,
i rośnie jeszcze bardziej szklany
ani kobiecy, ani męski
rozebrany z księżycowej poświaty
stajesz się łatwy do przeliterowania,
przez zamknięte usta