Ostatnio zmuszony byłem oddać nowe buty do reklamacji. Dwie miłe panie obmacały obuwie sportowe, rozsznurowały je dokładnie, pokazywały sobie podeszwy i zgodnie stwierdziły, że wymienić się nie da, bo chodzone i w ogóle. Jak w sumie dostrzec wadę ukrytą w butach nie chodząc w nich? Nie drążyłem tematu.
Sprzedawczyni wyjęła obszerny formularz i czarny długopis z szuflady, jakby był tam specjalnie przechowywany, właśnie na takie okazje. Zaczęła zbierać dane: dzień zakupu, dzień, w którym odkryłem, że buty są zepsute itd. Potem wyuczoną formułką i z uśmiechem na twarzy poinformowała mnie, że otrzymam je z powrotem za dwa tygodnie. Przyjąłem to z pokorą godną człowieka rozumiejącego, że wypełnienie tak obszernego dokumentu zobowiązuje i że właśnie teraz ruszyła cała maszyna, która ma mi pomóc w odzyskaniu butów. Potem mogę być już tylko szczęśliwym posiadaczem sprawnych butów do biegania.
Podziękowałem grzecznie i opuściłem sklep.
Jednak tknęło mnie, żeby przeczytać kopię tego jakże starannie wypełnionego przez sprzedawczynie dokumentu reklamacyjnego. W rubryce OPIS WADY tkwiło zdanie:
Klient skarży się, że lewy but podczas chodzenia wywołuje u niego ból. Najprawdopodobniej jest to wada języka.
Cóż, strzępy poezji tkwią wszędzie.
Ciekawe jak będzie brzmiał opis jak buty wrócą z naprawy:
Wada ukryta języka została naprawiona. Ewentualne skargi klienta są z góry bezpodstawne, ponieważ wadliwy element został wyeliminowany i nic już nie powinno sprawiać bólu.
Ah te robienie problemów przy zgłaszaniu reklamacji 😀 Po tysiąc razy się z tym spotykam 😛