Od tygodnia znów cierpię na bezsenność. Nie to żebym narzekał, bo przyzwyczaiłem się, tylko mam pretensję, do niektórych producentów leków, że gwarantują sen, a nic z tego nie wychodzi. W sumie osoby cierpiące na bezsenność po pewnym czasie nie są w stanie stwierdzić, czy brakuje im snu po to żeby normalnie funkcjonować, czy zaczynają funkcjonować nie potrzebując już snu.
I tak myślę sobie, że Mianseryna którą polecał mi mój lekarz domowy, jest kolejnym lekiem, jaki skażę na wygnanie. Pewnie trafi na drugą półkę tuż obok innych benzodiazepinów i ziołówek (tak nazywam wszelkiej maści środki bazujące na roślinach leczniczych, lekkie, przyjemne, zabawa z nimi trwa tylko chwilę). Niech sobie leży na czarną godzinę, dojrzewa tracąc termin przydatności. Mimo początkowej uldze jaką dawała, wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy i w półśnie podnoszę się z łóżka jak Hrabia Dracula z filmu Francisa Coppoli. Otwiera się wieko trumny i buuuu, znów straszę sąsiadów swoim dreptaniem, waleniem w klawiaturę, ciągłym otwieraniem i zamykaniem lodówki. Zauważam również skutki uboczne zażywania tego leku: to nadmierny apetyt i rozmnożenie wrażliwości. Wyjadłem już wszystkie M&M’sy ze swojego sklepu, kolorowe draże na śniadanie, obiad, na noc. Do tych słodyczy przydałaby się jeszcze szklanka wódki, zimnej, parującej wytrawnym zapachem. Jednak to może spowodować niekontrolowaną nadwrażliwość i pewnie ryczał bym oglądając Animal Planet, gdzie pokazują szczeniaki, świnki morskie, cierpiące na kaszel kenelowy koty. Mianseryna jest nie dla mnie.
No to przyznam się jeszcze do jednego, skoro tak szczerze mówię o swojej bezsenności, chciałbym wypróbować coś mocniejszego, coś z barbituranów. Ale to mroczne ścieżki i obawiam się, że to mogłoby mi się za bardzo spodobać. To trochę tak jakby komuś pokazywać piękny widok, krajobraz pełen kolorów, wyniosłości, boskiego cudu, ale pokazywać go w zupełnych ciemnościach. Wtedy trzeba tłumaczyć słowami, żeby uwierzył, że to wszystko tam jest. Ale w tej ciemności jest tylko chłód, odklejona od nocy szarość, pełzająca cisza i kłamliwa poezja, pełna bezwartościowych metafor. Mógłbym poczuć do nich uzależnienie. Aż strach pomyśleć, co by się stało jakbym połączył to z wódą w jedną, pragnącą siebie przyjemność. Ciekawostką jest to, że jeden lek z grupy barbituranów, a dokładnie Triopental używany jest w Stanach do uśmiercania więźniów. Usypiają ich jak szczeniaki, świnki morskie, chore na kaszel kenelowy kociaki.
Dobra, ale do sedna.
Mimo ogólnego zmęczenia muszę przeprowadzić wywiad, wrócić do domu, spisać i wysłać gotowy tekst do redakcji. Facet nazywa się Kleofas Bodek (nie mam zielonego pojęcia, czym kierowali się rodzice tego człowieka, dając mu takie imię). Jest egzaminatorem w Ośrodku Ruchu Drogowego i dwa dni temu przeprowadzając egzamin był świadkiem wypadku. Potężne zderzenie: ciężarówka z osobówką, w niej młodzi ludzie, pełno krwi, dym, płomienie i krzyki. Podobno Kleofas wpadł tam sam, wyciągnął ofiary wypadku, ratując im tym samym życie, wsiadł do swojego samochodu i poprowadził dalej egzamin. Dowiedziałem się, że osoba, która z nim wtedy jechała, niestety go oblała za nierówne parkowanie czy coś takiego. Facet nie chce z nikim rozmawiać, ale mi udało się do niego dodzwonić i uprosić o udzielnie wywiadu.
Umówiłem się z nim o godz. 10, więc pędzę do tramwaju napełniony wrażliwością podarowaną mi przez tygodniowe branie Mianseryny. Nie jestem przyzwyczajony do podróżowania transportem publicznym, ale tylko tak przepcham się przez pół miasta i zdążę na czas. Więc lecę, biegnę, płaszcz za mną stawia opór powietrzu, szybuję. Wyglądam jak Clark Kent, który spóźnił się do roboty, albo nie, jak Clark Kent, który wrócił do domu po kanapki i ma nadzieję, że zdąży na ten cholerny tramwaj bez użycia swoich supermocy. Wsiadam, trzeszczące drzwi zamykają się za mną. Blaszany kontener zgrzyta zębami rdzy, piszczy przegnitymi uszczelkami, trawi ludzi, którzy chcą wytrzymać do następnego przystanku.
Nadwrażliwość wpycha mi się w oczy.
W takich sytuacjach staram się wyłączyć.
Wcisnąć pauzę.
Tylko oddychać.
Wpatruję się w naklejki:
W tramwaju uważaj na swoją torbę!
Niewidomi powinni siedzieć bliżej drzwi, ustąp miejsca. Pomagaj.
Pauza, szybko pauza.
Telepie mną. Pewnie przez elektryczność przeciekającą z dachu dźwiękami wysokiego napięcia, albo przez wydalany z organizmu lek. Ludzie, osoby, ciała, nieznajomi podróżują we wspólnym dotyku. Jeden kosmaty pocałunek futer babć i kurtek młodych chłopców. Płaszcze kobiet lepią się do przepoconych mężczyzn, napastują ich za każdym razem, gdy tramwaj zwalnia. I nawet wtedy, jak próbuję tak bezmyślnie pauzować, ktoś na mnie wpada, zaprzyjaźnia się ze mną swoim śmierdzącym oddechem i marzę tylko, żeby dotrwać do końca. Dojechać jak najszybciej do Kleofasa, żeby z nim porozmawiać i wrócić do domu.
Po trzydziestu minutach docieram do Ośrodka Ruchu Drogowego. Zaczepiam strażnika, a ten palcem wskazuje mi faceta ubranego w szarą kurtkę. To Kleofas, prowadzi egzamin na placu manewrowym. Podchodzę, przedstawiam się, podaję rękę. Jego dłoń jest delikatna, prawie kobieca, twarz pociągła pozbawiona zupełnie zmarszczek. Kleofas wita się ze mną czysto i wyraźnie akcentując końcówki. Włączam nagrywanie w telefonie i zaczynamy rozmawiać.
– Co się się wydarzyło w środę wieczorem podczas pańskiego egzaminu?
– Szanowny panie, wydarzył się straszliwy wypadek. Kolizja. Samochód osobowy zderzył się z ciężarówką do 25 ton tuż na moich oczach. I… Pan to nagrywa?
– Tak, potem spiszę pańską wypowiedź, a nasza rozmowa znajdzie się jutro w gazecie.
– Ależ to zupełnie niepotrzebne. Szanowny panie redaktorze, ja zrobiłem to co zrobiłby każdy na moim miejscu. Tylko tyle.
– Proszę kontynuować – nalegam.
– Ależ tak, tak… już wracam do opisu sytuacji, bo szkoda baterii w telefonie. Samochód osobowy marki Opel z dużą prędkością, uderzył w lewy bok samochodu ciężarowego, a ten równie rozpędzony zmiażdżył jego przednią część oraz kabinę. Pasażerowie Opla wypadli z samochodu, natomiast kierowca ciężarówki stracił przytomność. Jak się potem okazało, tylko chwilowo.
– I co pan wtedy zrobił?
– Szanowny panie, zatrzymałem samochód prowadzony przez osobę, która tego dnia miała ze mną egzamin. Oczywiście chwila idealna, aby nauczyć się tego jak kierowca – świadek powinien postępować w takich sytuacjach. Pani była odrobinę przestraszona, ale uspokoiłem ją klepiąc po ramieniu i zwracając się do niej spokojnym, ale zdecydowanym głosem. Wezwałem karetkę, Policję, Straż Pożarną i przystąpiłem do ratowania osób poszkodowanych.
– Co działo się na miejscu wypadku?
– Panie redaktorze, pojazdy stanęły w ogniu, więc starałem się osoby poszkodowane umieścić w bezpiecznej odległości, co też uczyniłem. Osoby były przytomne. W tym momencie pojawiły się jednostki ratunkowe, które przystąpiły do swoich czynności.
– A pan co wtedy zrobił?
– No jak to co? Przecież ja prowadziłem egzamin. Ta pani była oczywiście trochę… wylękniona, ale poprosiłem ją o wykonanie manewru wymijającego wypadek i kontynuowaliśmy egzamin.
– Tak sobie pan pojechał i już?
– Szanowny panie…
Wtedy Kleofas popatrzył przez moje ramię, przeprosił mnie i poszedł w kierunku samochodu, który ledwo toczył się po placu. Fiat Punto, za kierownicą którego siedziała młoda kobieta cofał po łuku i po chwili zatrzymał się. Kleofas zapiął kurtkę i podszedł do kierowcy.
– Szanowna pani otworzy okno. Chciałbym zwrócić uwagę na pewne niedociągnięcie.
Dziewczyna z wielkimi oczami odpowiedziała:
– A co najechałam na pachołek? Wie pan ja tak często najeżdżałam, ale już to umiałam. Znaczy, nie najeżdżam już…
– Szanowna pani wysiądzie z samochodu. Proszę przejść do tyłu i zobaczyć ile ma pani tam miejsca.
Dziewczyna z miną wyraźnie przerażoną wysiadła z granatowego Punto, otworzyła drugie drzwi i usiadła z tyłu.
Początkowo nie wiedziałem co się stało. Może Kleofas puścił do niej oko, dał jakiś znak, żeby wcisnęła się na tylne siedzenie, że on też tam do niej zaraz wsiądzie i będą się całować. A może to taka nowa technika egzaminacyjna czy coś, że teraz egzaminatorzy będą kazali zapoznać się bezpośrednio z każdą częścią pojazdu. Dziewczyna rozsiadła się na tylnej kanapie. Rozłożyła po bokach dłonie i zaczęła masować siedzenie. Pokiwała głową i odpowiedziała Kleofasowi:
– Wie pan, rzeczywiście w tych nowych Punto jest naprawdę bardzo dużo wolnego miejsca.
Kleofas nic nie odpowiedział. Stał tylko. Patrzył niemo na dziewczynę macającą tylne siedzenie pojazdu egzaminacyjnego, który stał samotnie na placu manewrowym Ośrodka Ruchu Drogowego.
Ja poczułem, że ten wywiad dobiegł końca i jeszcze jedno.
Szybko.
Pauza.
Biegiem za bramę.
Do transportu publicznego.
Do apteki.
Po barbiturany.
Po coś mocnego na bezsenność.