nie umiem przechodzić przez rozgrzane szkło,
bez patrzenia w słońce,
nie umiem tak dobrze jak ty
skraplać się w zdaniach,
które potem piją spragnieni ciebie
pewnie to sztuczka,
wykonany naprędce rentgen sierpniowego dnia,
czarna klisza, którą wkłada się oczy,
żeby wierzyć w siłę olśnienia
połowa mnie jest tobą,
krążąca po żyłach wieczna zmarzlina,
inicjacja wstydu jakby już zamierzchła,
ale wiernie towarzyszy mi z brakiem natchnienia
wysłać cię w poparzoną skórę,
wysłać cię do środka ciała,
w wiązkę neuronów,
w przerwany pień nerwowy,
który podtrzymywał na duchu wszystkie kłamstwa