nie doszedłem tam,
gdzie kazała mi iść matka,
nie zobaczyłem miejsc z przewodnika po niebie,
nie zepsułem butów tak jak trzeba,
bo podeszwa zrosła się ze stopą
i żaden zmęczony krok tego nie rozdzieli
nie dałem rady wytrzymać z tobą do sierpnia,
nie dałem nikomu takiej szansy,
pewnie dlatego ten miesiąc jest taki straszny,
obchodzę go łukiem
i oby do września
na stole nie mam obrusów,
koronek wyszytych przez babkę,
nie mam pościeli z kaczych piór
co mieści dwa skrzydlate ciała,
i nie mam firan w kolorze mandarynek
tak jak kiedyś chciałaś
to samo pomieszczenie co zawsze,
nie wychodzę daleko,
chyba, że wzrokiem w dół schodów,
chyba, że okiem rzucę na zachód,
i jeszcze spojrzę w szczelinę ściśniętych bloków
gdzie ciągle pełno czarnych ptaków