ciągłe migotanie komór
napędza mi koła ślepi
podobno niewidomi chodzą tylko do przodu
więc idę
wskazującym rysuje kierunek: tam -> w górę
i koślawy krok: lewa, prawa
sprawia, że się poruszam,
tylko ta końsko-szpotawa
ciągle skręca w lewą stronę
i nie mogę zapanować nad pragnieniem
charczę, milknę,
wyłączone narzędzie mowy
pewnie z braku wody
dałbym ci słowa na wymianę,
bo umiesz całować tak dokładnie
tylko czy warto krzyczeć w próżnię: chodź za mną?
powietrza jakby mniej,
w środku klatki odbija się tylko jeden dźwięk,
jeden tykający rytm
i czuję pękający rdzeń
zardzewiały ze starości,
nie nadawał się do naprawy,
ani do przeszczepu,
i nie ma takiej protezy, która utrzymałaby mnie w pionie
więc za chwilę zejdę na klęczki,
a stamtąd nie widać gdzie idę,
gdzie pełznę pokryty ranami,
i nie wybaczę sobie, że tak nędznie upadłem,
że tak nędznie wyglądam oblany ciemnościami