Leżę po wewnętrznej stronie snu. Przez głowę przechodzi szef poduszki, tak jak przechodzi cień przez noc. Z otwartej rany ust wypływa reszta tego, czego nie udało mi się powiedzieć, a podniebienie staje się miejscem, które opuściło nawet echo. Na łóżku jasny ślad ramion. Wydłuża się w stronę okna i chyba bezpiecznie będzie trzymać się białych piór poduszki. A jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała zasnąć we mnie – wygodnie, jedyną rzeczą, która nas połączy będzie napięta lina świtu.
Przywiązuję ją do ciebie jakbym pętał zwierze. Przywiązuję do siebie, żebyś pociągnęła mnie głębiej.